Marcin Sikorski
Coraz więcej osób chce pracować w projektach związanych z Internetem Rzeczy lecz równie duża liczba osób uskarża się, że nie ma dostępu do odpowiedniej wiedzy i informacji.
Ponoć książek jest za wiele, a znalezienie materiału, który nie jest zbyt niszowy albo zbyt rozlazły - gdzie autor skacze z wątku na wątek - jest niezwykle trudne.
Internet of things A to Z stara się rozwiązać ten problem oferując kompleksowy przekrój wiedzy dla wszystkich głodnych nauki. A przynajmniej tak próbują to reklamować i marketingowo sprzedawać.
Do naszych rąk trafia istne monstrum - 800 stron! To rozmiar nie w kij dmuchał ale czemu się dziwić skoro autorzy próbowali zaserwować nam całe spektrum wiedzy i poruszyć niemal każdy możliwy wątek dotyczący IoT.
Jest więc topologia, są składowe IoT, są konkretne rozwiązania, przykłady, wymienione projekty. Jest wątek dotyczący medycyny, dronów, budowania własnego smart rozwiązania, uczenia maszynowego,smart miasta, transport, zbieranie danych, chmury. Są wymienione konkretne marki, firmy, twórcy, daty, kamienie milowe. Wyjaśniane są nawet skróty, którymi posługuje się branża.
Na pierwszy rzut oka wszystko jak należy ale już po chwili mamy pewien niesmak i wrażenie, że to kolejna pozycja z cyklu “dla wszystkich czyli dla nikogo”.
Tzn. nie zrozum mnie źle - dobrze, że ktoś poświęcił czas i energię na to by stworzyć takie kompedium ale pachnie ono zbytnią akademickością. Jest tu mnóstwo suchych, twardych informacji podanych tak bezemocjonalnie jak tylko się da. A to nie wróży tej książce sławy.
Bo i niby kto ma po nią sięgnąć?
Osoba techniczna stwierdzi, że nic tu dla niej (za mało konkretów). Szara osoba nigdy nie sięgnie po takiego kloca albo zrezygnuje, zniechęcona pierwszymi rozdziałami (za dużo wszystkiego). Biznes nie ma czego tu szukać (niemal brak konkretnych liczb). Analitycy i specjaliści od UX też mogą spokojnie ominąć tę pozycję.
Dla kogo zatem jest ten cudaczny twór?
Może dla studentów, którzy muszą poprzeć czymś swoje badania? Może dla osób, które cierpią na kompleks “muszę przeczytać wszystko na dany temat”? Ciężko powiedzieć.
Unikam takich książek z prostej przyczyny - merytorycznie ta “biblia” ma się całkiem nieźle ale całość jest skrajnie bezpłciowa, sztampowa, oklepana i niewiarygodnie nudna. Forma przekazania wiedzy, pokazane przykłady, wyjaśnienia - wszystko pachnie taką uczelnią, która zatrzymała się w metodach nauczania w zeszłym stuleciu. Jeśli ktoś wierzy, że w ten sposób przekaże komuś wartościową wiedzę to jest w błędzie. A już szczególnie na tak interesujący temat.
Brak tu pasji, brak energii, brak ciekawości. Brakuje czegoś co przykuje uwagę, czegoś co zainspiruje, czegoś co pobudzi nas do działania.
W zamian dostajemy akademicką beletrystykę dla skrajnych pasjonatów lub zatwardziałych hobbystów.
Tyle, że Ci pierwsi mają do dyspozycji dużo lepsze pozycje, a ci drudzy nie przeczytają w tej książce nic nowego.